Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 3 marca 2011

ŻEGNAM PANI IRENO



Pani Ireno,
choć minęlo 6 lat od naszego spotkania w Skolimowie, to czas spędzony z panią jest nieustannie jednym z najprzyjemniejszych wspomnien w moim życiu i jednym
z najciekawszych spotkań. Podobnie jak wtedy także dzis chylę przed Panią czolo.
Dzis pani slowa
"Oj, ty sobie sama nie dyktuj, kiedy ty masz skończyć, to dyktuje Pan Bóg.”
mają jeszcze glębszy wydźwięk. Dziękuję za Pani role, usmiech, energię, za to, że dane mi bylo podziwiać Pani talent, że dane mi bylo Panią poznać.


Ponizej wywiad.Milej lektury.
„Oj, ty sobie sama nie dyktuj, kiedy ty masz skończyć, to dyktuje Pan Bóg.”

Katarzyna Ziółkowska:- Pani życie jest jak książka, od której człowiek niemoże się oderwać. Każdy nawet najdrobniejszy szczegół jest jak przecinek, którego nie wolno pominąć, jak kropka, na której trzeba się zatrzymać. Przeglądanie pani biografii było dla mnie lekcją pokory – pokory wobec życia, pani osoby, nawet wobec mnie samej.
Irena Kwiatkowska:- Człowiek musi być pokorny, to jest pierwszy warunek naszego życia. Czym tu się chełpić? Pytają mnie często: „Czemu pani taka radosna?” To proste - do tego jest potrzebne czyste sumienie.


- Dla wielu osiągnięcie tego wydaje się jednak bardzo trudne.

- Jest to trudne tylko wtedy, gdy człowiek bardzo mało wymaga od siebie i wystarcza mu to, co widzi.

- Powiedziała pani kiedyś, że dzieciństwo kojarzy się pani
z zapachami.

- Zapachy z dzieciństwa to pewnie zapachy kuchni, bo jak dzieciak był ciągle głodny, to zapachy kuchenne najbardziej utrwaliły się w jego pamięci. Nie miałam radosnego dzieciństwa. Pamiętam jak bardzo chciałam mieć wózek dla lalki, było to moje marzenie. Kiedyś przed sklepem zobaczyłam całe stosy pustych pudełek tekturowych.
Od razu do nich podeszłam i łap za jedno, a moja mama na to: „Nie można, to są pudełka, które należą do tego pana ze sklepu, musisz go spytać czy możesz wziąć jedno z nich.” „Proszę pana, czy mogę wziąć pudełko na wózek dla lalki? – to była moja pierwsza rola w życiu.

- Pudełko oczywiście pani dostała?
- „A, wybierz sobie jakie chcesz” - usłyszałam od właściciela sklepu. Wyrosłam więc w przekonaniu, że jak się o coś poprosi, to się to dostanie.

- Często jednak dawanie, a nie branie daje nam większą radość.
- Zawsze umiałam się dzielić z innymi. Pamiętam jak u jubilera na Chmielnej dostałam kiedyś maleńką rzecz, ale uważałam, że bardziej się ona przyda księdzu. „Jak dam ją księdzu to sama nie będę miała” – krążyło po mojej głowie. Postanowiłam więc, że ją sobie kupię. Wróciłam do sklepu i mówię: „Poproszę jeszcze jedną taką książeczkę, chciałabym ją kupić.” „A nie, one nie są na sprzedaż, to prezent” i nie kupiłam drugiej książeczki. Zaczęłam się więc zastanawiać: „Czy mam ją oddać, czy zatrzymać dla siebie”, Dałam ja jednak księdzu,bo uważałam, że on więcej się z tej książeczki wymodli niż ja.


- O pani rozwój dbali rodzice. Tato uwielbiał książki, a mama była osobą bardzo muzykalną.

- Tak, zawsze, kiedy zaczynałam śpiewać mówiła: „Paskudzisz”. Wpędziła mnie
w kompleksy, do tego stopnia, że nie tylko nie ośmielałam się odzywać w sprawach muzycznych, ale także śpiewać. Dopiero jak powstał kabaret Starszych Panów, Jerzy Wasowski i Jeremi Przybora , którzy w nim byli, namówili mnie, żebym coś zaśpiewała. Ponieważ każdy z naszego zespołu miał jakąś partię wokalną, więc i mnie nie mogło to ominąć. Pamiętam Wasowski ułożył nową melodię i poinformował mnie: „To jest partia dla pani”. „Niech pan ją najpierw zaśpiewa, to ja będę wiedziała jak” – odpowiedziałam. I on się posłuchał, po czym usiadł i zagrał. Przez cały czas jak śpiewałam Wasowski tak się trząsł ze śmiechu, że pomyślałam: „ To już ze mną koniec”. Jednak później przez lata występowalismy razem, a ja wiele razy prosiłam ich o pomoc. Oczarowali mnie: Przybora napisanymi przez siebie tekstami, a Wasowski muzyką, jaką komponował.

- Dość wcześnie odkryła pani kim chce być w życiu..
- Już w ósmej klasie warszawskiego państwowego gimnazjum im. Klementyny z Tańskich - Hoffmanowej, którą kończyłam, ksiądz pytał każdą dziewczynkę o jej plany na przyszłość. Odpowiedzi były różne: jedna na prawo, inna do szkoły gospodarstwa wiejskiego. W końcu wypadło na mnie: „A Irenka?” „Ja będę aktorką”- powiedziałam dumnie. Byłam jednak zaskoczona, gdy zobaczyłam jak ta wiadomość bardzo go zmartwiła. Wytłumaczyłam więc szybko, że kiedyś na francuskim czytałam taką dykteryjkę o kuglarzu, który wykonywał różne sztuczki ku czci Matki Bożej. Ksiądz się uspokoił, a ja
dopiero wtedy zaczęłam się martwić.

- I w niedługim czasie odważnie przystąpiła pani do realizacji własnych marzeń.
- Któregoś dnia zobaczyłam afisz „Popis absolwentów Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej”, pobiegłam od razu. Po przedstawieniu zaczepiłam jednego z panów, jak się potem okazało był to Zbigniew Koczanowicz, który słysząc, że chciałabym być aktorką zaczął wraz z kolegami ze mnie kpić. Było mi jednak wszystko jedno, bo chciałam się tylko dowiedzieć gdzie, jak i na kiedy trzeba się przygotować do egzaminu. Trzy miesiące później, we wrześniu, wybrałam się na egzamin. Koło mnie na ławie dla uczennic oczekujących na wyrok, siedziały dwie piękne, ładnie ubrane, dziewczyny. Popatrzyłam na nie i stwier-dziłam: „Gdzie ja mam jakieś szanse? Ja ubrana w jakiś paltocik po starszej siostrze.” Nagle moje rozmyślania przerwało wyjście Andryczówny. Od razu wszystkie się do niej rzuciłyśmy, żeby się czegoś dowiedzieć, a wtedy ona zwróciła się do mnie: „A ty co będziesz robić w teatrze? „Będę grała”- odpowiedziałam. „Acha, będziesz grała”, po czym zmierzyła mnie wzrokiem od butów po czubek głowy i poszła. Jednak parę lat później, już po ukończeniu szkoły, na jakimś moim występie, pani Andrycz znalazła się wśród widzów. Zaraz po nim dosyć głośno skomentowała: „Wspaniała”. Otrzymałam więc bardzo wysoką ocenę. Wracając jednak do egzaminu, to szłam na niego jak na stracenie. Zelwerowicz po moim występie popatrzył na mnie i powiedział:„No, warunki słabe ( chodziło oczywiście o warunki zewnętrzne i miał rację, nie miałam o to do niego pretensji), łatwego życia to ty nie będziesz miała”. Ale mylił się, bo pierwszą rolą jaką powierzono mi w życiu zawodowym był Gałganek Nicodemiego, a Gałganek Nicodemiego to taka dziewuszka o dużym uroku, naiwna, ale bardzo naturalna, bez manier, w sam raz dla mnie. Zjeździłam z tą rolą całą Polskę, także dzięki Bogu, wbrew temu, co przewidywał Zelwerowicz, udało mi się.

- Spotkała pani na swojej drodze mistrzów: Adolf Dymsza, Ludwik Sempoliński, Tadeusz Olsza, do tego niezapomniany Aleksander Zelwerowicz.
- Dymsza potrafił partnerować w szalenie w mocny sposób. Miałam z nim zagrać skecz Tuwima „Noc poślubna”. Jak sama nazwa wskazuje dopuszczał on jakieś intymne gesty, na co zresztą studenci bardzo liczyli. Stali za kulisami i czekali, co to się będzie działo. Powiedziałam Dymszy, że koledzy oczekują,iż będzie tu jakiś ubaw i tym
w niego trafiłam. „Figę zobaczą” - oznajmił i pokazał jak gra. Grał wspaniale! Ja, panna młoda, skromna panienka i on, mój mąż. Nagle on wykonuje gest Mistrza
i kładzie rekę na jej kolanie. Robi to w genialny sposób, że nie ma w tej scenie nic do śmiechu. Jest natomiast pełne zawierzenie, oddanie i przyjęcie siebie nawzajem. Ona już wie, że ta noc poślubna to początek czegoś nowego, spuszcza więc głowę
i czeka. Wtedy on zdejmuje rękę, a scena dalej toczy się tym pięknym rytmem. Oczywiście widzowie zza kulis szybko się rozpierzchli, bo nie było żadnego zgrywania, tego smaczku na jaki liczyli. Po wszystkim, już za kulisami, podeszłam
do Dymszy i powiedziałam: „Jest pan znakomitym aktorem, podziwiam pana.” Zagrał bowiem naprawdę wspaniale, ale muszę się tu pochwalić, że mu to dobrze podegrałam.

- Łączy pani w sobie to, co minęło z tym, co jest dzisiaj. Jaką siłę czerpie pani z tego doświadczenia?
- Przede wszystkim uczeni byliśmy tego, że aktorstwo jest sztuką pokorną. Tu nie ma mocnych, tu trzeba oddać duszę. Kiedyś przypadkowo uchwyciłam radiową audycję podczas, której pewna aktorka miała
wykład dla studentów i mówiła do nich, że aktorstwo to sztuka pokory. Słysząc to pomyślałam: „O, dobrze prowadzi, prawidłowo.” W teatrze, co może na pozór wydaje się bardzo dziwne, jest dużo Pana Boga. Aktorzy modlą się do Ducha Świętego, bo Ducha Świętego można prosić o niemalże wszystko: o to, żebyś nie miała tremy, żebyś się mogła skupić, żebyś nie zapomniała tekstu. Zawsze jak mi się udał jakiś występ to dziękowałam Panu Bogu, gdy jednak spaskudziłam rolę to Go za to przepraszałam.

- Wyznam szczerze, że nie wiedziałam jak ważną rolę dla wielu aktorów ma modlitwa i zawierzenie się Bogu poprzez Ducha Świętego.
- W teatrze mam bardzo religijnych kolegów. Kiedyś grałam w Syrenie z Kobuszewskim. Ponieważ grał mego brata więc tuląc się do niego powiedziałam swoją kwestię: „Ty jesteś moim kochanym, jedynym bratem”. W tym samym momencie nagle rozchyliła mu się koszula i na jego wkląśniętych piersiach zauważyłam piękny krzyż. Na drugi dzień, będąc za kulisami, zapytałam go skąd ma taki krzyż? „To krzyż papieski” „Ja też bym chciała taki mieć”. „Dobrze, jak będę następnym razem w Rzymie to zwędzę Papieżowi drugi dla Ciebie”. Żeby zrozumieć ten dowcip trzeba znać Kobuszewkiego. Scena ta, którą razem zagraliśmy miała bowiem głębszy, bardziej duchowy wymiar.

- „Jej świat łączył mnie z dobrymi kabaretowymi tekstami i ludźmi, którzy przychodzili….mieli czas na kontakt ze sobą. Teraz bywanie i rozmowa właściwie nie istnieją” – tak mówiła o pani Marzena Trybała. Jakie były „tamte” rozmowy?
- Wszystkie były przede wszystkim przyjacielskie i szczere. Nie było między nami żadnej nienawiści. Nie ma co się uskarżać i żalić czy mieć pretensje, wzrastałam
w dobrym klimacie - był to klimat współpracy.

- W dzisiejszym świecie króluje rywalizacja i coraz trudniej
o współpracę. Wielu starszych aktorów nie chce albo nie umie podzielić się swoją wiedzą z ich młodymi następcami. Pani jednak do nich nie należy.

- Pamiętam taką scenę, kiedy młody kolega mówił do mikrofonu swoją rolę i reżyser
z tego studia, w którym się znajdowaliśmy, tak jakoś go kierował w inną stronę
i cały czas był niezadowolony. Stojąc z boku, przysłuchiwałam się ich rozmowie.
W końcu podeszłam do tego młodzieńca i powiedziałam: „Mów szybciej i na uśmiechu.”
I on zączął mówić szybciej i na uśmiechu, a wtedy nagle odezwał się reżyser: „No widzisz, bardzo dobrze, o to chodzi” i przypisał sobie całą zasługę, ale niech mu będzie.


- „…Irena Kwiatkowska-tytan pracy, szczyt obowiązkowości, Niagara talentu. Krótko mówiąc-jesteś na takim plusie, na jakim jesteś – sama sobie na to zapracowałaś” – to fragment listu, który napisał do pani Dudek Dziewoński. Co poradziłaby pani młodym aktorom, którzy pomimo tego, że są strasznie zapracowani, ciągle jadą na minusie?
- Po pierwsze, żeby wierzyli w swoje posłannictwo. „To jest moja droga życiowa” – młody człowiek musi w to wierzyć. Musi też wierzyć, że jest to jego droga życiowa, że jest to droga pokory. Tu nie można liczyć na kredyt: „Jestem kim jestem i każdy wie, że gram dobrze”, tu nie ma tego. W każdej chwili można stracić popularność. Niegodnie się zachowasz czy nieodpowiednio się odezwiesz i wszystko znika. Po drugie, by pamiętali, że w życiu liczyć trzeba tylko na siebie i swoją ciężką pracę.

- Pracowitość i wytrwałe dążenie do postawionych sobie celów to klucz pani sukcesu. Jest pani najlepszym dowodem na to, że jeśli się kocha życie, to ono kocha z wzajemnością.
- Kiedyś brałam udział w audycji, do której zaproszona została znakomita aktorka, Irena Eichlerówna. Bardzo ją podziwiałam więc korzystając z szansy jaką dał mi los ośmieliłam się ją zapytać: „Jak pani podchodzi do roli?”. „No cóż, czytam.” I mi to wystarczyło, w mig zrozumiałam jej odpowiedź. Jeden czyta i znajdzie trochę treści, drugi czyta i znajdzie trzy razy więcej, bo trzeba się umieć wczytywać. I ona wcale nie kpiła, poprzez swoją wypowiedź dała mi wskazówkę - to i ty czytaj gówniaro, może coś wyczytasz.

- Problemu z wczytywaniem się na pewno pani nie miała, gdyż zamiłowanie do książek wyniosła pani z domu.
- Mój ojciec był zawodowym drukarzem, miał nieustanny kontakt z książkami. Były one dla niego najważniejsze i często przynosił je do domu. Wchodził z nową książką oznajmiając: „Biały kruk, biały kruk”, a mama mówiła: „Biały kruk, a dzieci nie mają butów na jesień.” Szacunek dla książki i nawyk czytania na pewno mam po tatusiu.

- Dzisiaj jednak, w czasach, gdy wymiera pokolenie schorowane na literaturę, coraz trudniej przekonać dzieci, żeby czytały książki.
- W domu rodzice zachęcali mnie w bardzo prosty sposób. Ojciec brał do rąk książkę, na którą chciał żebym zwróciła uwagę i zaczynał czytać ją na głos. Wiedział, co jest ważne, więc czytał mi właśnie te fragmenty, po czym odkładał książkę na półkę. Tak mnie jednak nią zaciekawiał, że sama potem po nią sięgałam, żeby dowiedzieć się, co było dalej.

- Jaką prasę poleciłaby pani młodzieży?
- Młodzież musi przede wszystkim czytać prasę katolicką, żeby nie zbłądzić i lepiej zrozumieć ten świat. Możesz bowiem nie wiedzieć jakie nowości książkowe ukazały się na rynku wydawniczym, ale powinnieneś wiedzieć, gdzie szukać wskazówek, aby je odnaleźć. Właśnie w tej prasie młodzież może znaleźć odpowiedź – wartościowe, godne uwagi pozycje.

- Wśród wielu nagród, którymi została pani wyróżniona: „Złote Maski” w plebiscycie Expresu Wieczornego, telewizyjny Super Victor, tytuł Warszawianki Roku, znajduje się jedna szczególna, przyznawana właśnie przez dzieci, jest nią Order Uśmiechu. To one słuchają pani z otwartymi buziami.
- Widownia dziecięca jest szczególnie miła i chłonna, ale jak to maluchy, czasem lubi sobie porozmawiać.

- Ma pani jednak na to swój sposób.
- Ciszę. Kiedy nagle milknę w trakcie spektaklu, dzieci zaczynają się rozglądać
i zastanawiać: „Dlaczego jest tak cicho? Czemu ta pani nic nie mówi?”. I nagle jak zelektryzowane słuchają mnie już do samego końca. Miałam też kiedyś dużą audycję dla ociemniałych. Zwróciłam się wtedy do jednego z dzieci: „Zobacz z jakiego materiału jest ten płaszcz”. Powiedziałam właśnie tak „Zobacz”, a nie „Dotknij”. „Zobacz”,
bo pomimo, że to dziecko jest ociemniałe to ono widzi, widzi poprzez swój dotyk
i zmysły.

- W swoim życiu, oprócz nagród, obsypana została pani także morzem kwiatów, burzami oklasków oraz bukietami najpiękniejszych uśmiechów. Jednak najpiękniejsze dary: zdrowie i talent, otrzymała pani od Boga.
- Przede wszystkim talent.

- Czy wiara pomagała pani w życiu?
- Ona od początku była i do końca będzie, bo wiara to dar Boski. To nie jest moja zasługa, że zostałam do tego zawodu powołana, muszę tylko nad tym pracować
i rozwijać ten talent.

- Jest pani uwielbiana przez publiczność, a mimo to udało się pani zachować prywatność.
- To kwestia pokornego podchodzenia do życia. Udzieliłam niewielu wywiadów, więc może niektórzy uważają, że nie dość o mnie wiedzą, a temu, że chcą coś wiedzieć to się dziwię. Nie wiem dlaczego w prywatnym życiu aktora ludzie się doszukują sensacji. Ja nie mam nic do ukrywania ani nic do powiedzenia, robię swoje, biorę przykład z dobrych aktorów i cieszę się życiem.

- Pracowała pani w radiu, grała w warszawskich teatrach: Satyryków, Buffo, Syrena i Komedia. Związana była pani z kabaretami: Szpak Zenona Wiktorczyka i Dudek Edwarda Dziewońskiego. Zagrała pani w filmach: „Sprawa do załatwienia”, „Wojna domowa”, „Dzięcioł” i „Czterdzie-stolatek”. Czy udało się pani zaspokoić głód aktorstwa?- Nie. Ten głód zawsze jest. Okropna rzecz, ale on jest nienasycony. Czasami sama siebie pytam: „To ile lat ty chcesz grać?”. I wtedy otrzymuję jakiś znak z góry, np. Przychodzę do teatru i pani portierka informuje mnie, że dzwoniły do mnie dzieci z pytaniem kiedy znowu będę w radiu. Takie momenty wiele uświadamiają i sa najlepszą odpowiedzią na dręczące mnie czasami pytania. I mówię wtedy do siebie: „Oj, ty sobie sama nie dyktuj, kiedy ty masz skończyć, to dyktuje Pan Bóg.”

Rozmawiała: Katarzyna Ziółkowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz