Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 26 marca 2009

PŁOMIEŃ NA WIETRZE

Dziś w moje ręce wpadł kwietniowy numer magazynu "Pani" i od razu tekst pod tytułem "Płomień na wietrze" opowiadający o trójce ludzi, którzy wystawieni na wielką próbę przezwyciężyli los, który innych powaliłby na łopatki. Co naweChoć wydawało się to niemożliwe, odnaleźli spokój i radość życia.
Mnie szczególnie wzruszyła historia IGOR JANKE, dziennikarza. Dlatego zamiesczam ją poniżej.

Przez jedenaście lat Igor Janke nie był w stanie publicznie mówić o tej tragedii. Wciąż ma wiele wątpliwości, ale wierzy, że jego historia może komuś pomóc.

Nie wszystko potrafi sobie przypomnieć. Na przykład nie umie zrekonstruować samego wypadku. Co się właściwie wtedy stało na drodze? Kto zawinił? Nie wie, nawet nie chce wiedzieć, bo to niczego już nie zmieni. Pamięta, że było ciepłe, słoneczne lato. On i jego żona Dagmara czuli się szczęśliwi. Cieszyli się, że są razem. – To była pełnia miłości, jakiej nie doświadczyłem nigdy wcześniej. Widocznie dojrzałem uczuciowo do małżeństwa. Wiem, że ona też mnie kochała, planowaliśmy drugie dziecko. Wszystko wydawało się możliwe.

Było jak marzenie, które spełnia się na naszych oczach. Właśnie kończyli budować dom w Konstancinie. Miał być kolorowy i radosny jak ich życie. Tego dnia umówili się, że będą wybierać farby i ustalać kolory ścian w poszczególnych pokojach. Chcieli się spotkać. On jechał samochodem z centrum Warszawy, ona wyruszyła z domku, jaki wynajmowali w Zalesiu. Wsiadła z trzyletnim synkiem Szymonkiem na rower, ale na miejsce nie dotarła. Zaniepokojony ruszył trasą, którą miała przebyć. W oddali zobaczył radiowóz policyjny, jakieś zamieszanie, samochody na poboczu.
Wysiadł, podszedł do policjanta. Ten początkowo nie chciał mu nic powiedzieć, zadawał szczegółowe pytania. „Jaki rower? Jakiej marki?”. A potem nastąpiła ta nieodwracalna chwila, kiedy Igor Janke dowiedział się, że jego synek zginął na miejscu, a żona w stanie ciężkim trafiła do szpitala.

– Tę scenę jeszcze dobrze pamiętam. Leżałem na masce samochodu i wyłem. A potem ktoś dał mi papierosy. Paliłem i wrzeszczałem, że to niemożliwe.

W końcu uspokoił się na tyle, by zadzwonić do przyjaciela. Prosił, by pomógł mu szukać szpitala, w którym leży Dagmara. Nie był w stanie sam tam pojechać. Żonę znalazł na oddziale intensywnej terapii. Nie odzyskała przytomności, ale wtedy jeszcze istniała szansa, że przeżyje. Siedział na schodach i dzwonił do jej rodziców. Musiał im powiedzieć, co się stało. Nikt, kto tego nie doświadczył, nie umie sobie wyobrazić, jakie to trudne. Pamięta, że wyszedł przed szpital i znowu palił. Przywoływał wspomnienia, jakby przeglądał film ze wspólnego życia. „Zaledwie trzy lata, a tyle się działo, tak intensywnie”, myślał.

Przypomniał sobie pierwsze spotkanie. Koncert jazzowy, na który przyszła z jakimś towarzystwem. Zobaczył ją na ulicy przed wejściem do Sali Kongresowej i pomyślał: „Tak mogłaby wyglądać moja żona”. Nie mógł przewidzieć, że po koncercie znajomi znajomych okażą się znajomymi Dagmary i że spędzą wspólnie wieczór w barze. I będą rozmawiać, a potem zaczną się ze sobą spotykać. A po trzech miesiącach okaże się, że ona jest w ciąży. (...)



A tak poza tym to szczerze zachęcam Was do czytania " Pani", warto :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz