Jakos to przezylam, pierwszy tydzien w pracy, pierwszy tydzien bez przebywania calymi dniami z malenstwem w domu. Nie bylo latwo, ale nie ja pierwsza i nie ostatnia. Jak powiedzial pewien madry czlowiek nie zyjemy juz w sredniowieczu i kobiety wracaja do pracy.
Owszem wracaja, ale miotane uczuciami, o ktorych ten madry facet nie ma zielonego pojecia. Nie nosil dziecka w sobie przez 9 miesiecy, wreszcie to nie on rodzil i to nie on karmil piersia, a wiec nie ma on zielonego pojecia o bliskosci jaka laczy matke i dziecko.
Jak mi minal ten tydzien? Miotalam sie strasznie, zzeraly mnie wyrzuty sumienia, ze to moje male i bezbronne malenstwo przegralo z praca mamusi. Niech to szlag. Czuje sie tak jakbym okradla wlasne dziecko z tych naszych wspolnych chwil, jakbym okradla je z naszych momentow czulosci, ktore teraz ograniczaja sie tylko do kilku wieczornych godzin - godzin, ktorych jest stanowczo za malo.
Cale szczescie, ze w pracy jest mnostwo roboty i nie mam czasu na zbyt czeste odlatywanie w chmury, bo pewnie tesknota by mnie wykonczyla. Zdjecie mojej coruni, ktore teraz zdobi moje biurko w pracy, to najwazniejsza rzecz na moim biurku. Zerkam sobie na nie, usmiecham sie do Ciebie coreczko i mowie: "Mama Cie kocha. To wszystko, zeby bylo nam lepiej. Mam nadzieje, ze mnie rozumiez, ze mi wybaczysz". Moje oczy napelniaja sie lzami, dobrze, ze dzwoni telefon, na chwile odrywam sie od mojego przebywania z Toba. Jestes moim skrabem moim sloneczkiem, moim lekiem na niepogode, SENSEM MEGO ZYCIA.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz